środa, 2 lipca 2014

26/52

To był jeden z najgorszych tygodni w życiu naszej rodzinki.
Ledwie mała zdążyła wyzdrowieć po ostatnim choróbsku, a zaraz złapała następnie. I to na tyle poważne że wylądowaliśmy w szpitalu :(
Moje małe szczęście zaatakował jakiś rotawirus albo inne cholerstwo podobnej maści.
Zwaliło ją ona dosłownie z nóg.
A zaczęło się w poniedziałek  (26-06-2014).
Kiedy odbierałam Patkę z przedszkola, Pani po informowała mnie że po zupie Patka zwymiotowała. Pomyślałam sobie, że pewnie jej nie smakowało i to było ich powodem.
Po powrocie do domu wszytko było ok. Serduszko moje zjadło pięknie zupkę i nic nie wskazywało na to co się miało  wydarzyć.
Po godzinie 19 mała zaczęła skarżyć się na ból brzuszka i od tamtej chwili to był już meksyk.
Wymioty za wymiotami, wymioty poganiały.
Szok!!!
Noc była koszmarna.
Około 23:30 zapakowaliśmy się do auta i pojechaliśmy na nocną pomoc lekarską w naszym mieście.
Pan Doktor obejrzał niunie i stwierdził, że jak na razie nic złego się nie dzieje i trzeba sprawę przeczekać a na pewno sama przejdzie. Odradził podawanie orsalitu i osłonki co by nie prowokować kolejnych wymiotów i odesłał do domu.
Niestety wymioty nadal nie ustawały.
Po 5 rano mała zasnęła i wydawało nam się że jest lepiej.
We wtorek w ciągu dnia nie było najgorzej, wymioty zdarzyły się tylko 3 razy więc myślałam że już jej przechodzi, ale niestety była to cisza przed burzą.
Kolejna noc była jeszcze gorsza od poprzedniej:(.
O 4  rano M  pojechał do apteki po orsalit i coś na wymioty. Niestety  okazało się że dla dzieci poniżej 12 roku życia nie ma nic bez recepty na takie dolegliwości.
O 8;00 rano w środę byliśmy już u naszej Pani Doktor.
Patka była tak wycieńczona po tej cholernej nocy, że zasypiała nam na rękach.
Pani Doktor stwierdziła że nie ma na co czekać i trzeba małą nawodnić. A co za tym idzie Wypisała skierowanie do szpitala.
Tam spędziliśmy ponad 13 godzin i grubo po 22 wróciliśmy do domu.
Patka dostała 3 półlitrowe kroplówki, do tego zrobiono jej mnóstwo różnych badań takich jak usg, rtg, morfologię i wiele wiele innych.
Szczęście w tym całym nie szczęściu jest tylko takie, że okazało się iż to wina właśnie jakiegoś wirusa jelitowego, a nie nic po ważniejszego.
Ale co się strachu najedliśmy to nasze.....
Fakt jest jednak taki, że  następnego dnia moje szczęście było już jak nowo narodzone, pełne energii i gotowe do łobuzowania :)
I taki właśnie to był tydzień.

Na koniec zeszłego tygodnia, kiedy Patka czuła się już całkowicie dobrze zabraliśmy ją na pierwszą w życiu wycieczkę pociągiem.
I to był strzał w dziesiątkę serduszko nasze było tym pomysłem zachwycone.
 A o to właśnie nam chodziło.






25/52

Następna impreza urodzinowa za nami, już nie wiem która w tym roku bo się w liczeniu pogubiłam :)
Ale co tam! najważniejsze jest to,  że dzieciaki maja radochę.